Rafał Trojanowski: Nie załamałem się, ale było przykro

Rafał Trojanowski swoje pierwsze kroki w żużlowej karierze stawiał jak i największe sukcesy świętował w barwach macierzystego klubu – Stali Rzeszów, przeciwko której w sobotnie popołudnie przyszło mu rywalizować w “biało-zielonych” barwach. W pięciu startach “Trojan” przy swoim nazwisku zapisał 8 punktów z bonusem, odnosząc indywidualne zwycięstwo.

Zawody rozpoczęły się dla Trojanowskiego od indywidualnego, ważnego zwycięstwa, bowiem defekt zaliczył na starcie Sebastian Ułamek. W kolejnych startach nasz kapitan dorzucił kolejne cenne punkty, lecz było widać, iż poza pierwszym i ostatnim biegiem, nie do końca był tak szybki, jakby sam tego oczekiwał – Mało jeździłem u siebie na torze w meczach ligowych i nie bardzo wiem jak ten tor się zmienia, a zmienia się i to po każdym polaniu. Zmienialiśmy ustawienia, ale nie tak jak trzeba. Nie czułem się niestety też zbyt pewnie, bowiem po tym upadku w Krośnie musiałem uważać, aby ten drobny uraz mi się nie odnowił. Dlatego też nie mogłem i starałem się unikać ataków przy samym płocie. Myślę, że jest coraz lepiej i oby to się zaczęło wszystko kręcić w poprawnym kierunku – przyznał po meczu Rafał Trojanowski.

Wynik 50:40 jest bardzo korzystny dla “Lwów”, ale punkt bonusowy również mógł być bardzo ważny w kontekście końcówki sezonu, w której rozstrzygnie się miejsce drugiego finalisty – Bardzo żałujemy tego. Szkoda, że nie spróbowałem w tym swoim ostatnim wyścigu pojechać nieco szerzej, po bandzie. Tor był jednak po polewaniu i nieco ślizgi. Karol (Baran dop. red.) był jednak szybki, bowiem wygrał start z Sebastianem, a to nie zdarza się często, zwłaszcza na tym torze. Liczyłem, że Sebastian go domknie, ja pojadę szerzej i wyjdziemy na podwójne prowadzenie. Mamy jednak dwa punkty i to jest bardzo ważne. Cały czas będziemy walczyć o zwycięstwa, to się nie zmieni.

Kapitan Eko-Dir Włókniarza nie ukrywa tego, że niezwykle ważnym punktem w drużynie jest Hubert Łęgowik. 21-latek często dokładał wiele ważnych “oczek”, lecz w sobotę zmagał się kłopotami sprzętowymi i zakończył mecz ledwie z jednym punktem z bonusem – Miał problemy sprzętowe, a słabszy dzień może się zdarzyć każdemu. Pech chciał, że jemu wydarzył się właśnie dziś.

Zakładając bardzo optymistyczny wariant, że częstochowskie “Lwy” znajdują się w finale Nice Polskiej Ligi Żużlowej i w nim pokonują ekipę Orła Łódź, co daje przepustkę do PGE Ekstraligi. Czy dwukrotny Drużynowy Mistrz Polski do lat 21 (1994, 1995) podjąłby rękawicę walki o miejsce w składzie? – W ogóle się nie zastanawiam. Nie mam pojęcia, nie analizowałem tego. Pożyjmy jeszcze tym meczem, ale jutro (tj. niedziela 14.08 dop. red.) to już jest historia i skupiamy się na następnym spotkaniu.

W najbliższą niedzielę kolejne ligowe emocje w “Świętym Mieście”. Na SGP Arenę Częstochowa zawita Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk czyli siódma obecnie ekipa rozgrywek pierwszoligowych. Grzegorz Dzikowski do swojej dyspozycji ma m.in. Oskara Fajfera, Renata Gafurowa czy Linusa Sundstroema. Cel jest jeden – trzy punkty! – Na pewno będziemy chcieli spisać się lepiej niż w sobotę – zapowiada Kapitan.

Tegoroczny sezon jest niezwykle ciężki dla 40-letniego żużlowca. Zawodnik w zimie nastawiał się na jazdę w najniższej klasie rozgrywkowej, lecz przyszło mu zmienić plany, bowiem połączono Nice PLŻ z P2LŻ. Obecnie “Trojan” ze średnią biegopunktową 1,733 zajmuje 40 miejsce wśród wszystkich zawodników. Czy komentarze wpływają w jakimś stopniu na zawodnika? – Nie załamałem się po tym, ale było mi przykro. Przychodząc tutaj mogłem stracić bardzo wiele. Decydowałem się na starty w drugiej lidze, a miałem propozycje z pierwszej ligi, korzystniejsze finansowo. Chciałem jednak tworzyć żużel w Częstochowie i nie wiem skąd te komentarze. Mecz w Pile, sześć punktów z bonusem na wyjeździe i przyznaję się, że był to słaby mecz. Ale nie sądzę, aby była to taka katastrofa, aby wieszać to wszystko złe na mnie.