RETRO SPEEDWAY 97′: Włókniarz Malma Częstochowa – Pergo Gorzów (FOTO)

Złoty medal drużynowych mistrzostw Polski ‘96 wywalczony przez zespół Włókniarza Malmy w światku żużlowym okrzyknięto sensacją. Biało-Zieloni przed startem rozgrywek typowani byli wszak do spadku, ale już w trakcie sezonu rządzili na krajowych torach. Sukcesy z 1996 roku sprawiły, że apetyty kibiców pod Jasną Górą zostały rozbudzone, jednak wyniki uzyskiwane przez częstochowian kilka miesięcy po wywalczeniu złotego krążka DMP sprowadziły ich na ziemię. Biało-Zieloni nie przypominali już ekipy sprzed roku i o ile zazwyczaj pozytywnie prezentowali się przed własną publicznością, o tyle na wyjazdach wyraźnie odstawali od rywali.

Początek sezonu nie zwiastował jednak czarnego scenariusza, który miał nastąpić pod koniec września. Częstochowianie wygrywali mecze u siebie, niektóre z dużymi problemami, jak chociażby ze Stalą Rzeszów 46:44 czy też Polonią Bydgoszcz 45:42, ale jednak wygrywali. Zwycięstwa na własnym torze powinny były zapewnić minimum przyzwoitości, czyli utrzymanie w gronie najlepszych.

Przeszkody zaczęły się od spotkania w ramach VII rundy I ligi. Ekipa Lwów spotkała się wówczas z leszczyńską Unią i dosyć niespodziewanie uległa jej różnicą 6 oczek – 42:48. Później Biało-Zieloni wrócili na odpowiedni tor i znowu wygrywali przed własną publicznością. Tak było do XV rundy, w której ekipa Włókniarza Malmy zmierzyła się z naszym dzisiejszym rywalem, czyli ze Stalą Gorzów.

Nasi goście ponad ćwierć wieku temu byli jednym z czołowych zespołów rozgrywek. W swoich szeregach mieli m.in. takich zawodników, jak: Tony Rickardsson, Piotr Świst i Tomasz Bajerski. Stalowcy już od początku bardzo dobrze radzili sobie w tym spotkaniu. Wśród miejscowych zawodził natomiast przede wszystkim Sławomir Drabik. Lider zespołu, który 2 dni wcześniej przed własną publicznością w dramatycznych okolicznościach wywalczył „tylko” srebrny medal indywidualnych mistrzostw Polski, zupełnie nie istniał na tle rywali. Dobitnie potwierdza to fakt, że przed biegami nominowanymi przy jego nazwisku widniały zaledwie 2 punkty.

Po trzynastu rozegranych wyścigach Włókniarz ulegał przyjezdnym różnicą 6 oczek – 36:42. Aby wygrać to starcie i zachować szansę na utrzymanie w lidze, częstochowianie musieli więc dwie ostatnie gonitwy wygrać podwójnie. O ile realne wydawało się takie rozstrzygnięcie w wyścigu kończącym spotkanie(ze strony Włókniarza startowali w nim Sebastian Ułamek i Joe Screen), o tyle marnie wyglądały szanse Biało-Zielonych w biegu 14. Z lwem na plastronie udział brali w nim wszak wspomniany już Drabik oraz Robert Jucha. Ich rywalami byli natomiast szwagrowie z Gorzowa, czyli Piotr Świst i Mariusz Staszewski. Dosyć niespodziewanie ze startu najlepiej ruszyli gospodarze, którzy pewnie zmierzali po zwycięstwo 5:1. Na ostatnim okrążeniu defekt zaliczył jednak Jucha i marzenia o triumfie ze Stalą prysnęły niczym bańka mydlana.

– Doskonale pamiętam tamten wyścig. Wpadłem wtedy w jakąś dziurę na pierwszym łuku ostatniego okrążenia. Następstwem tego było wyrwanie linki od bezpiecznika i przerwanie pracy mojego motocykla. W efekcie przegraliśmy więc ten pojedynek i nie mieliśmy już większych szans na utrzymanie się w lidze. Ten bieg i mój defekt bez wątpienia zaważyły na tej sytuacji. Czułem się wtedy naprawdę bardzo źle – wspominał po latach antybohater tamtego spotkania Robert Jucha.

Ostatecznie Stal wywiozła z Częstochowy 2-punktowe zwycięstwo – 46:44. Na pocieszenie gospodarzom pozostał wyłącznie fakt, że najlepszy mecz w dotychczasowej karierze odjechał wówczas Sebastian Ułamek, wychowanek Włókniarza wywalczył bowiem duży komplet – 18 punktów i bez większych problemów w tym pechowym meczu zostawiał za swoimi plecami Tony’ego Rickardssona – jednego z najlepszych żużlowców w historii.

W ostatnich trzech kolejkach częstochowianie wygrali zaledwie jedno spotkanie (z Atlasem Wrocław) i w efekcie zajęli dziewiątą lokatę w dziesięciozespołowej klasie rozgrywkowej. A to sprawiło, że panujący drużynowy mistrz Polski został zdegradowany do II ligi. Nigdy wcześniej ani później taka sytuacja nie miała już miejsca w polskim żużlu. Nic więc dziwnego, że niektórzy mniej życzliwi kibice twierdzili, iż warto byłoby „wyczyn” Włókniarza wpisać do Księgi rekordów Guinnessa.

Jeśli natomiast chodzi o gorzowian, to w sezonie ’97 dojechali oni aż do wielkiego finału. W nim musieli jednak uznać wyższość bydgoskiej Polonii i ostatecznie Stal wywalczyła wówczas srebrne medale drużynowych mistrzostw Polski.

Rafał Piotrowski