Wiktor Jastrzębski w LWYgadane: Duszę i serce oddałbym dla żużla
Jedna z legend naszego klubu gościem podcastu LWYgadane! Wiktor Jastrzębski to człowiek, który większość swojego życia poświęcił Włókniarzowi. W latach 60. i na początku lat 70. był czołowym zawodnikiem biało-zielonej drużyny. Później przez wiele lat zajmował się szkoleniem. To on wychował Sławomira Drabika, Józefa Kafla czy Sebastiana Ułamka.
W najnowszym odcinku LWYgadane przenieśliśmy się w czasie o ponad pół wieku. Prowadzący podcast Rafał Piotrowski i jego gość, Wiktor Jastrzębski, wspominali chwile, których próżno szukać w serwisach społecznościowych. To wyjątkowe historie, które żyją w pamięci ich głównych bohaterów.
Tamtejszy żużel diametralnie różnił się od sportu, który śledzimy obecnie na co dzień. Chociażby wynagrodzenie, jakie otrzymywali wówczas zawodnicy, było wręcz symboliczne. – Jak dobrze pamiętam, w drugiej lidze mieliśmy 20 zł za punkt, później w pierwszej bodajże 60 – wspomina z uśmiechem Wiktor Jastrzębski.
Niestety, ówczesne standardy bezpieczeństwa właściwie… nie istniały. Dobitnie opisują to słowa naszego gościa: – Kiedy zaczynałem jazdę w szkółce, to kaski przygotowywał nam pracownik Wełnopolu. Wykonane były na glinianej formie, która była obklejana gazetami. W to była wszywana „pilotka” i… to były nasze kaski. Wyglądały ładnie, bo były jeszcze polakierowane, ale z bezpieczeństwem nie miało to nic wspólnego.
W późniejszych latach właśnie nieodpowiedni sprzęt przyczynił się do niewyobrażalnego dramatu, jakim był wypadek ze skutkiem śmiertelnym Marka Czernego, którego będziemy wspominać 29 marca podczas Memoriału. Wiktor Jastrzębski tak wspomina tamte smutne i tragiczne chwile:
– Marek był dobrym przyjacielem. Często przychodził do mojego domu. Bardzo lubił mojego syna, z którym bawił się samochodzikami elektrycznymi. Jego wypadek to była ogromna tragedia. Zacznijmy od tego, że dysponowaliśmy wtedy kaskami spadochronowymi. To nie były kaski do żużla. Dlatego gdy Marek uderzył głową w bandę, doszło do tragedii – mówi ze smutkiem w głosie. Jednocześnie dodał, że nie ma wątpliwości, iż przy obecnych standardach bezpieczeństwa, Czerny z wypadku wyszedłby bez szwanku.
Żużel w latach zawodniczej świetności Wiktora Jastrzębskiego miał ciemną stronę, ale tej dobrej, pięknej, pełnej sportowej rywalizacji było zdecydowanie więcej. W LWYgadane jest mowa o tym, jak pan Wiktor ograł wielkiego Barry’ego Briggsa, czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata i w ogóle jednego z najbardziej utytułowanych żużlowców w historii.
– W biegu z Briggsem po starcie zostałem z tyłu. Na jednym z łuków dość ostro podjechałem pod niego i troszeczkę przestawiłem go na prawą stronę. Skorzystał na tym jeszcze pan Rurarz, który wykorzystał ten moment i również wcisnął się pod Briggsa. Wygraliśmy 5:1 – opowiada Jastrzębski.
Kariera pana Wiktora mogłaby być dłuższa i bardziej obfita w sukcesy, gdyby nie kontuzje, które wykluczyły go z jazdy na trzy lata. Najpoważniejsza to złamanie kości udowej. – Przede mną jechał Jurek Padewski. Byliśmy wtedy przyzwyczajeni, że na wejściu w łuk przymykało się gaz i chwilę później odkręcało manetkę. Tymczasem Jurek wjechał w łuk, zamknął gaz i go nie otwierał. Przez to za bardzo się do niego zbliżyłem, zahaczyłem o jego tylne koło i przewróciłem się na prawą stronę. Skończyło się to tak, że kość udowa wyszła mi na wierzch – relacjonuje gość LWYgadane.
Po powrocie do ścigania, Wiktor Jastrzębski nie był już tym samym zawodnikiem. – Robiłem jeszcze niezłe wyniki, ale już człowiek zrobił się miękki – mówi wprost. – W sytuacjach ryzykownych, głowa chciała, ale ręka sama przymykała gaz. Doszedłem więc do wniosku, że skoro w taki sposób mam uprawiać ten sport, to lepiej się wycofać. Duszę i serce oddałbym dla tego sportu, ale rozsądek mówił „chłopie, daj sobie spokój” – dodaje.
To tylko wybrane fragmenty z rozmowy z Wiktorem Jastrzębskim. Wiele innych ciekawych wątków do odsłuchania w podcaście:
Web – https://podcast.wlokniarz.com
Spotify – https://spoti.fi/4ggUXWg
Apple Podcasts – https://apple.co/4gbMQdn
YouTube – https://bit.ly/4jrBIMh