Robert Bankiewicz – zapomniana historia
W 1948 roku po raz pierwszy w historii w naszym kraju wystartowała liga żużlowa. Zanim jednak do tego doszło, wiosną przeprowadzono eliminacje. Te niestety nie poszły po myśli reprezentantów Częstochowskiego Towarzystwa Cyklistów i Motocyklistów. Tercet naszych żużlowców, złożony z Waldemara Miechowskiego, Mariana Kaznowskiego i Leonarda Ciurzyńskiego, zajął bowiem dopiero 14 miejsce. Oznaczało to, że częstochowski speedway swoją przygodę z rozgrywkami drużynowymi zacznie od niższej klasy rozgrywkowej.
W debiutanckim sezonie ligowym barw CTCiM w oficjalnych zmaganiach broniła żelazna trójka: Waldemar Miechowski, Marian Kaznowski oraz Bogdan Laskowski, który zastąpił Ciurzyńskiego. Ponadto w 1948 roku z herbem Częstochowy na piersi startowali również: Andrzej Popko, Edward Kozłowski i Robert Bankiewicz, którzy wzięli udział w pojedynczych trójmeczach, pełniąc zazwyczaj rolę zawodników rezerwowych.
Co ciekawe, niedawno udało nam się odnaleźć ostatniego z wyżej wymienionych. Robert Bankiewicz to obecnie 92-letni mieszkaniec Warszawy. Dziś oczywiście jest on emerytem, a wcześniej poświęcał się przede wszystkim pracy naukowej. Wykładał m.in. na wyższych uczelniach za granicą: w Japonii, Tanzanii, czy też Zimbabwe. Zanim jednak Bankiewicz zaczął piąć się po kolejnych szczeblach swojej kariery naukowej, zaliczył krótki epizod na czarnym torze.
– Siedziałem w jednej ławce z Marianem Kaznowskim w „Sienkiewiczu” i ponieważ miałem już prawo jazdy, to uczyłem go w 1946 roku jazdy na jego motocyklu DKW 200 cc, który dostał od rodziców za dobre stopnie – Robert Bankiewicz wraca pamięcią do swoich pierwszych kontaktów z motoryzacją i po chwili mówi o znajomości z kolejnym bardzo dobrze znanym nazwiskiem wśród częstochowskich kibiców: – Potem przeszedłem do „Traugutta” i tam z kolei byłem w przyjaźni z Waldkiem Miechowskim i czasem też z jego czterosuwowym Rudge’m 500 cc.
Bohater tej historii twierdzi, że na owalnych torach przejeździł około półtora roku. – Moje próby na żużlu w latach 40-tych nie były zbyt udane. Być może dlatego, że przypisany mi był motocykl Victoria 350 ccm, który miał „ostry” silnik, jako że służył w armii niemieckiej dla kurierów-łączników. W tym przypadku jednak kąt pochylenia wideł koła przedniego nie był dobry do łamania maszyny w poślizgu, nad którym panowanie przez regulację gazem było na zmiennych odcinkach twardości toru bardzo trudne – Bankiewicz mówi o swoich występach sprzed ponad siedmiu dekad.
Nam udało się dotrzeć do dwóch informacji prasowych z wynikami uzyskanymi przez 92-letniego obecnie byłego żużlowca. 3. października 1948 roku wystąpił on wszak w zawodach towarzyskich w Tarnowskich Górach, a kilkanaście dni później w Częstochowie w trójmeczu ligowym.
– „Bankiewicz startował w kategorii do 350cc, zajmując ostatecznie trzecie miejsce. Nie jest to sukces, lecz zważyć trzeba, że Bankiewicz stawia dopiero pierwsze kroki na żużlu i brak mu jeszcze odpowiedniej rutyny. Z chwilą gdy zdobędzie ją pod kierunkiem rutynowanych kolegów i w walce z silnymi przeciwnikami, drużyna żużlowa CTCiM dozna dalszego wzmocnienia.” – informowało “Życie Częstochowy” na temat jego występu w Tarnowskich Górach.
Dopełniając kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, iż w mieście oddalonym od Częstochowy o 60 kilometrów wystartował wówczas jeszcze jeden reprezentant CTCiM, a mianowicie Waldemar Miechowski. Nestor powojennego speedwaya w Częstochowie brał udział w zmaganiach motocykli o pojemności silnika do 150 cc i okazał się w tym gronie najlepszy.
Z kolei 17. października 1948 roku na torze przy ulicy Olsztyńskiej w Częstochowie rozegrano kończący sezon żużlowy pod Jasną Górą trójmecz w ramach drugiej ligi. Zwyciężyła Polonia Bytom, drugie miejsce zajęła Unia Poznań, a po pechowym przebiegu zawodów z 13 „oczkami” na koncie ostatnia lokata przypadła gospodarzom. Na ten dorobek naszej drużyny złożyło się: 7 punktów Miechowskiego, 5 Laskowskiego, 1 Kaznowskiego, a bez żadnej zdobyczy zmagania te zakończył właśnie Bankiewicz.
– „Do tej porażki częstochowian przyczynił się w wielkiej mierze pech Kaznowskiego i Bankiewicza, którzy mieli defekty maszyn, względnie ulegli kraksom. Np. osławiona Jawa Kaznowskiego przestała pracować w chwili gdy częstochowianin prowadził zdecydowanie przed Frąckowiakiem, a Bankiewicz w chwili mijania Baranowskiego zjechał w pole autowe i wywrócił się na jego nierównościach” – czytamy w relacji ze spotkania na łamach “Życia Częstochowy” pod znamiennym tytułem „Kraksy i nieprzewidziane defekty przyczyną porażki CTCiM”.
W częstochowskim klubie pojawiali się coraz to lepsi zawodnicy, a motocykle przerabiane w słynnym warsztacie Zygmunta Sokolnickiego powoli zaczęły odchodzić do lamusa. Postawiono bowiem na import typowo żużlowego sprzętu z Wielkiej Brytanii oraz z Czechosłowacji. Bankiewicz skupił się natomiast na nauce i finalnie zrezygnował ze startów w CTCiM.
– W 1949 roku wyjechałem na studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej. Tam obroniłem pracę dyplomową na temat projektu silnika dwusuwowego o tłokach współbieżnych – przyznaje 92-latek.
W międzyczasie dużo zmian nastąpiło w częstochowskim klubie. CTCiM wstąpiło bowiem po zakończeniu sezonu 1949 w struktury Zrzeszenia Sportowego Włókniarz. W podmiocie pod nowym szyldem znalazło się miejsce nie tylko dla żużlowców, ale również dla sekcji rajdowej. Po powrocie do Częstochowy Robert Bankiewicz próbował swoich sił w barwach Włókniarza właśnie w rywalizacji już poza torem żużlowym.
– Zostałem przesadzony przez Leszka Tulaka na Jawę 250 cc. Na niej startowałem w sekcji rajdowej, gdzie byłem już lepszy – wspomina były zawodnik i rzeczywiście potwierdzenie jego słów znów znajdujemy w lokalnej prasie z 1953 roku.
– „Na zakończenie sezonu jesiennego centralna sekcja motorowa Włókniarza zorganizowała uniwersalny okręgowy rajd motocyklowy na trasie 164 km(…) W kategorii 250 cc pierwsze miejsce zdobył Wróbel z częstochowskiego Włókniarza, 2) Przybylski – Budowlani Gliwice, 3) Parol – Włókniarz Częstochowa, następnie Brendler i Bankiewicz – obaj z Włókniarza Częstochowa.” – relacjonowało „Życie Częstochowy”.
Jeśli chodzi o sekcję rajdową, to niewiele osób wie, że coś takiego funkcjonowało kiedyś przy klubie. W latach 50-tych ubiegłego stulecia motocykliści terenowi zrzeszeni przy Włókniarzu radzili sobie zresztą całkiem nieźle. Udane występy oprócz Bankiewicza w rajdach zaliczali bowiem również: jeżdżący trener naszego zespołu żużlowego – Jerzy Brendler, Wiesław Wróbel, Jerzy Sztrobel, czy tez jedynaczka w tym gronie – Ewa Calewska. Ta ostatnia zresztą w 1954 roku wygrała Motocyklowy Rajd Tatrzański przeznaczony dla kobiet i w nagrodę za dobre wyniki nominowana była do startów za granicą naszego kraju.
– Ewa odniosła wtedy należne jej zwycięstwo. Jeśli chodzi natomiast o męską część naszej sekcji, to nasze próby występu w Rajdzie Tatrzańskim były po prostu zbyt wysokimi dla nas progami. Tamtejsi zawodnicy, jak chociażby reprezentanci Nowego Targu, mogli w tamtych czasach ćwiczyć gdzie chcieli, i potem na odcinkach specjalnych brali skokami miejsca, w których my hamowaliśmy – wyjaśnia 92-latek.
Na przełomie lat 40-tych i 50-tych żużlowcy CTCiM-u, a następnie Włókniarza przygotowali się do kolejnych zawodów na powstającym wówczas obiekcie przy ulicy Olsztyńskiej. Rajdowa część klubu szukać musiała natomiast różnych pagórków w regionie, czasami trafiając na dosyć nietypowe miejsca.
– Nigdy nie mówiłem o tym publicznie, ale w latach 50-tych mieliśmy specyficzne treningi na tych Jawach przystosowanych do jazdy terenowej. Do rajdów przygotowywaliśmy się wielokrotnie na zamku w Olsztynie. Dziś byłby to skandal, ale jeździliśmy właśnie po wzgórzu zamkowym. Trochę nieładnie, ale tak to właśnie wtedy wyglądało – Bankiewicz odsłania kolejne kulisy swojej motocyklowej przygody.
W połowie lat 50-tych bohater tej historii zrezygnował z rajdów i kolejne 6 dekad poświęcił pracy zawodowej. 11 lat spędził za granicą i współpracował przez ten czas z wieloma prestiżowymi uczelniami wyższymi. Spośród jego dokonań wymienić można także zdobycie dwóch szczytów zaliczanych do Korony Ziemi, a mianowicie: Kilimandżaro oraz Elbrus.
– To wszystko nic w porównaniu z moim wkładem do nauki, dając światu mojego syna – Krzysztofa. Jest on światowej sławy neurochirurgiem, który w Stanach Zjednoczonych pracuje nad metodą leczenia choroby Parkinsona – przyznał na zakończenie rozmowy spełniony 92-latek – najstarszy żyjący żużlowiec, któremu dane było startować w rozgrywkach ligowych w barwach częstochowskiego klubu.
Rafał Piotrowski