„Dziesięć punktów to bardzo mało. Odrobimy to” – czyli jak Włókniarz utarł nosa Apatorowi i zdobył mistrzostwo Polski
13 października 1996 roku ekipa częstochowskiego Włókniarza zapewniła sobie w Toruniu trzeci złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Drużyna głównie oparta na krajowych zawodnikach była absolutną rewelacją rozgrywek i ku zaskoczeniu wielu sięgnęła po złoto, pokonując po drodze faworyta z Torunia. Warto cofnąć się pamięcią do tamtych wydarzeń i przypomnieć sobie te piękne chwile.
Skazani na drugą ligę…
Przed sezonem 1996 nie brakowało opinii, że częstochowski Włókniarz będzie musiał walczyć o utrzymanie się w gronie najlepszych drużyn w kraju. Wielu ekspertów nie dawało Biało-Zielonym zbyt wielu szans na nawiązanie walki z najlepszymi i najmożniejszymi w tej lidze. Skład był głównie oparty na krajowych zawodnikach, którzy nie gwarantowali pokaźnych zdobyczy punktowych.
Karty w lidze mieli rozdawać torunianie, którzy mieli w swoim zestawieniu Mirosława Kowalika, Wiesława Jagusia, Tomasza Bajerskiego, Jacka Krzyżaniaka i Ryana Sullivana. Mocna była też Stal Gorzów z młodym, perspektywicznym Jasonem Crumpem, a także Piotrem Świstem. Do tego grona należałoby dorzucić jeszcze Polonie Piła z Hansem Nielsenem i Janem Krzystyniakiem.
A Włókniarz? Częstochowianie mieli zdolną młodzież w postaci Sebastiana Ułamka, Rafała Osumka i Artura Pietrzyka. Posiadali także w swoim składzie Sławomira Drabika, Janusza Stachyrę, Eugeniusza Skupienia i Joe Screena. Wydawało się, że jest to skład na miarę utrzymania się, ale nic poza tym.
Runda zasadnicza zwiastunem niespodzianki
Częstochowskie Lwy w rundzie zasadniczej, która składała się z osiemnastu kolejek nie zawodzili, a wręcz przeciwnie – spisywali się powyżej oczekiwań. Odnieśli w nich dwanaście zwycięstw i zanotowali sześć porażek, co wystarczyło do zajęcia wysokiego trzeciego miejsca i awansu do fazy półfinałowej. Włókniarz na własnym torze przegrał tylko jeden mecz, ale z nie byle kim, bo ówczesnym potentatem – Atlasem Polsat Wrocław. Ekipę z Dolnego Śląska do zwycięstwa 47:43 poprowadził Piotr Protasiewicz (11+2) oraz Tommy Knudsen (12+1). Co ciekawe była to druga kolejka sezonu i pierwszy mecz żużlowców spod Jasnej Góry na własnym owalu. Na inaugurację Włókniarz wygrał wysoko w Gnieźnie 51:39.
Jeżeli mówimy już o wyjazdowych potyczkach to tutaj podopieczni Marka Cieślaka spisywali się w kratkę, ale bez zarzutów. Można oczywiście przytoczyć wysokie porażki w Pile (59:30), Gorzowie (59:31), Wrocławiu (60:30), ale były to konfrontacje z drużynami, z którymi Włókniarz przed sezonem nie miał prawa rywalizować jak równy z równym. Warto jednak podkreślić, że Sławomir Drabik i spółka triumfowali we wcześniej wspomnianym Gnieźnie, ale także w Rzeszowie (40:50), Grudziądzu (43:47) i Tarnowie (44:46), a więc nie można było powiedzieć, że była to ekipa tylko własnego toru.
Podwójnie koronowany mistrz
Ten sezon okazał się być znakomity dla trzydziestoletniego Sławomira Drabika, który 15 sierpnia w Warszawie wywalczył drugi w karierze tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Dziewięć dni wcześniej Slammer nie najlepiej spisał się w ligowym pojedynku w Toruniu, w którym Włókniarz uległ gospodarzom 40:50, a sam zainteresowany wywalczył „tylko” 6 punktów plus bonus. Ten słabszy występ powetował sobie w stolicy Polski. Tam zdecydowanym faworytem był rzecz jasna Tomasz Gollob, ale starszy o pięć lat Drabik był tego dnia nie do złapania. Wychowanek Włókniarza wywalczył, ku uciesze licznej delegacji częstochowskich kibiców, tytuł Indywidualnego Mistrza Polski, zdobywając komplet punktów i wyprzedzając na podium Adama Łabędzkiego i Romana Jankowskiego. Tuż za podium uplasował się młodszy z braci Gollobów, który w swoim trzecim starcie niefortunnie upadł na drugiej pozycji. Gdyby nie to, z pewnością znalazłby się także w gronie medalistów. Pozytywnie spisał się także Sebastian Ułamek, który zajął ósme miejsce z dorobkiem siedmiu punktów.
Wywalczony przez Drabika tytuł dawał nadzieję, że także drużynowo będzie to dobry sezon dla Włókniarza. Wielu po cichu, a niektórzy już nawet coraz głośniej zaczęli o tym mówić…
Sezon się nie skończył, a Włókniarz już jest mistrzem
Zanim sprawy w swoje ręce i nogi wzięli częstochowscy seniorzy, to na pierwszy plan wysunęli się ci najmłodsi, którzy 19 września zdobyli Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski na torze w … Częstochowie. Świetnie pojechali wówczas Sebastian Ułamek i Rafał Osumek, a więc etatowa para juniorów w częstochowskim zespole, który dzielnie miał walczyć o medale w rywalizacji seniorów.
Swoje punkty dorzucili także Rafał Chiński (5) oraz Artur Pietrzyk (3). Gospodarze tych zawodów wyprzedzili mocną Stal Rzeszów, w której jeździli m.in. Rafał Trojanowski oraz Maciej Kuciapa. O losach złotego medalu i mistrzostwa musiał zadecydować bieg dodatkowy, w którym przed taśmą stanęli Ułamek i Trojanowski. Lepszy okazał się wychowanek Włókniarza, który dał swojej drużynie kolejny skalp w sezonie 1996.
Co ciekawe, sędzia zawodów, Włodzimierz Kowalski musiał przerwać zmagania żużlowców po 4-serii, ponieważ nad stadionem zapadł zmrok. Tylko w częstochowskim obozie „świeciło słońce” po radości ze zdobycia MDMP.
Dwa złota już mamy, na trzecie czekamy
Tak mogli śpiewać sobie częstochowscy kibice dla których był to już bardzo udany sezon. Wszak indywidualnie złoto zdobył ulubieniec publiczności Sławomir Drabik, a młodzieżowcy sięgnęli drużynowo po taki sam krążek w swojej kategorii wiekowej. Ponadto drużyna ligowa bardzo dobrze spisywała się w lidze i z 24 punktami zajęła trzecie miejsce po fazie zasadniczej, tracąc tylko jeden punkt do drugiej Piły i dwa „oczka” do lidera z Torunia. Częstochowianie, ku zaskoczeniu wielu, kosztem m.in. Atlasu Polsat Wrocław dostali się do fazy play-off, gdzie czekała już pilska Polonia z Hansem Nielsenem w składzie.
Pierwszy mecz odbył się 3 października w Częstochowie. Faworytem domowej konfrontacji byli częstochowianie, ale faworytem dwumeczu był zespół z Piły, mając w pamięci rywalizację tych dwóch drużyn w rundzie zasadniczej. Włókniarz wygrał wówczas u siebie 49:41, ale na wyjeździe przegrał wysoko 30:59. Taki scenariusz rzecz jasna promowałby do finału rywali.
Życie bywa jednak przewrotne, zwłaszcza w sporcie. W półfinale role zupełnie odwróciły się. To Włókniarz w pierwszym meczu rozgromił przeciwnika 57:33, a czterech zawodników uzyskało dwucyfrowe zdobycze: Sławomir Drabik (12+1), Janusz Stachyra (11+3), Joe Screen (12) oraz Sebastian Ułamek (10+3). Klasą samą w sobie był rzecz jasna Hans Nielsen, który wywalczył ponad połowę punktów z całego dorobku Polonii. Duńczyk skończył zmagania z 17 „oczkami”, ale sam nie był w stanie niczego zwojować. Przed rewanżem Włókniarz miał otwartą drogę do finału. Finału, którego nikt nie wyczarowałby sobie przed sezonem.
W pojedynku rewanżowym nie było wielkiej sensacji i Polonia nie była w stanie odrobić tak dużej straty z pierwszego starcia, chociaż ci najbardziej optymistyczni kibice wierzyli w powtórkę z rundy zasadniczej. Gospodarze wygrali, ale zaledwie 49:41. Komplet 15 punktów wywalczył Hans Nielsen. U przyjezdnych z Częstochowy tradycyjnie brylował Sławomir Drabik (13+1), a także Shane Parker, który zastąpił Joe Screena i zdobył 10 punktów plus dwa bonusy. Kibice już zacierali ręce na dwumecz finałowy z … no właśnie z kim?
W drugiej parze półfinałowej podobnie jak w pierwszej, losy awansu rozstrzygnęły się już po pierwszym meczu, w którym Gorzów przegrał u siebie z Toruniem 43:47. W rewanżu w Grodzie Kopernika Apator rozgromił rywali 58:32 i dumnie wkroczył do finału, gdzie miał z przytupem sięgnąć po złote medale.
„Apator na pewno zdobędzie złoty medal”
Tak po dwumeczu półfinałowym z Gorzowem, a przed dwumeczem finałowym z Włókniarzem mówił opiekun toruńskiego zespołu Jerzy Kniaź od którego biła pewność siebie i wiara w możliwości swojego teamu. Faktycznie, na papierze Apator wyglądał bardzo mocno i nie przypadkowo wygrał rundę zasadniczą oraz nie dał żadnych szans w półfinale Stali Gorzów. W poprzednich konfrontacjach pomiędzy Toruniem, a Częstochową w tym sezonie padł remis w dwumeczu. Włókniarz wygrał u siebie 49:39, natomiast na wyjeździe uległ rywalom 40:50. Trener torunian doceniał klasę rywala, ale był pewny swego.
Pierwszy mecz finałowy odbył się 10 października w Częstochowie. Goście po cichu liczyli, że już pod Jasną Górą uda im się przypieczętować mistrzostwo Polski, wszak Włókniarz cieszył się już ze srebrnego medalu, a sam ich udział w fazie play-off można uznać na spory sukces. Toruń przyjechał jak po swoje, a wyjechał … ze stratą 10 punktów.
Klasą samą w sobie był Sławomir Drabik (14+1) oraz Joe Screen (15). Świetnie też pojechał Janusz Stachyra (9). Inni też dorzucili swoje punkty i to wystarczyło, aby przed rewanżem urealnić szansę na coś więcej, niż tylko srebrny medal. Innego zdania był jednak Jerzy Kniaź, który chyba robił tzw. dobrą minę do złej gry.
– Dziesięć punktów to jest bardzo mało. Zawiódł trochę Jacek Krzyżaniak, bo gdyby pojechał na swoim poziomie to mecz byłby być może wygrany. Uważam, że ta strata jest do odrobienia w Toruniu. Pewnym nigdy nie można być, bo dzisiaj liczyłem na Krzyżaniaka, a zdobył dwa punkty, ale raczej odrobimy te stratę – mówił z pewnością siebie menadżer Apatora, Jerzy Kniaź.
Jego optymizm przed rewanżem podzielali zawodnicy, sztab, kibice toruńskiego zespołu, którzy byli bardzo spokojni przed decydującą rozgrywką. Chyba za spokojni…
„Kto zostanie mistrzem Polski? No to chyba już wiadomo, że Apator”
Tak na pytanie dziennikarza tuż przed meczem w Toruniu odpowiedział Robert Sawina, dobrze znany w Grodzie Kopernika, który kontynuował: Nie no, na drużynę Apatora na własnym torze dziesięć punktów? To jest bardzo mało. Ja przypuszczam, że Częstochowa przegra gdzieś około czternastoma, piętnastoma punktami.
Rewanż odbył się 13 października przy komplecie publiczności, orkiestrze oraz innych atrakcjach, które miały uświęcić zdobyty przez Apator tytuł mistrza Polski. Żużlowcy z Torunia chętnie pozowali do zdjęć, uśmiechali się, żartowali w oczekiwaniu na rozpoczęcie spotkania. Włókniarz jednak nie przyjechał po odbiór srebrnych medali, co tkwiło w przekonaniu wielu miejscowych kibiców. Częstochowianie udowodnili to już na początku meczu.
Po dwóch gonitwach kibice wypełniający programy mogli wpisać wynik 9:3, ale dla … gości, którzy kapitalnie otworzyli ten mecz, powiększając różnicę w dwumeczu. Gospodarze przecierali oczy ze zdumienia, chociaż wciąż wierzyli, że lada moment wszystko wróci do normy. Upływał jednak czas, a wraz z nim kolejne biegi, a rezultat cały czas brzmiał korzystnie dla Włókniarza, który po siódmym biegu prowadził 22:14.
Nagle w połowie zawodów torunianie zmienili trochę swoje nastawienie do tego finału oraz rywali i zaczęli wypowiadać się w troszeczkę innymi tonie.
– Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo wygrać. To jest sport i na pewno będzie ciężko tutaj wygrać. Czy uda nam się odrobić stratę? Chyba nie, chyba już nie damy rady – mówił w połowie zawodów szczery do bólu Wiesław Jaguś.
Po jedenastu biegach miejscowi zniwelowali nieco straty, ale to nadal podopieczni Marka Cieślaka prowadzili 34:32. W dwunastym wyścigu para Ułamek-Screen wygrała 4:2 i praktycznie zapewniła gościom złote medale. Torunianie liczyli jeszcze na cud w postaci zwycięstwa 5:0, ale to nie miało miejsca. Dumny z postawy swojego zespołu był Marek Cieślak.
– Kto tak mówił, że jedziemy tutaj po porażkę? Ja tak mówiłem? Mówił to trener miejscowych, działacze, ale opinia nie jeździ na żużlu tylko zawodnicy i lepiej jest wypić szampana po fajrancie, niż w połowie drogi. Niektórzy pili w połowie drogi, a my spokojnie, na luzie. Srebrny medal to już było bardzo dużo, bo byliśmy przewidziani do spadku. Chciałem podziękować wszystkim zawodnikom, mechanikom, działaczom i kibicom, bo byli z nami od początku do końca – mówi tuż po zapewnieniu sobie mistrzostwa Marek Cieślak.
Ostatecznie mecz rewanżowy zakończył się wynikiem 46:44 dla Torunia. Dobrze ze strony gospodarzy pojechali Tomasz Bajerski (9) i przede wszystkim kompletny Ryan Sullivan (18). Liderami Włókniarza w tym meczu byli Sebastian Ułamek (10+1) oraz Janusz Stachyra (10+2).
– Robiliśmy co mogliśmy, cała drużyna spisała się na medal i mamy go. Apator nie jest złą drużyną i dlatego były obawy, że to nie będzie proste wygrać – mówił po meczu Sebastian Ułamek, który w sezonie 1996 zdobył Drużynowe Mistrzostwo Polski w seniorach oraz w juniorach.
– Trzeba po prostu do wszystkiego podchodzić na luzie i dlatego się tak sypie. Fachowcy skazywali naszą drużynę na porażkę, a nawet na drugą ligę, a my przyjechaliśmy na dużym luzie, bo mieliśmy już jakiś tam medal, a oni stawiali na złoto i im nie wyszło, ale niestety taki jest sport. Wygrywa najlepszy – to z kolei słowa Sławomira Drabika, a więc Drużynowego oraz Indywidualnego Mistrza Polski w sezonie 1996.
– To chyba jakieś fatum. Fakt, że nie wszyscy pojechali na zakładanym poziomie, ale z czego to wynika? Nie wiem, może za duża presja ciążyła na nich. Ten brak pierwszego miejsca zostanie uznany za porażkę, bo wszyscy liczyliśmy tutaj na tytuł. Oni przyjechali już na luzie, bo tytuł wicemistrza był już dla nich sukcesem. Patrząc na nich widać było, że jechali na luzie, spokojnie, a my trochę za nerwowo – mówił z przekąsem Jerzy Kniaź z Torunia.
Historia kiedyś zatoczy koło?
Od tamtych wydarzeń minęło już 20 lat, ale wielu z nas wspomina je jakby to było wczoraj. Ktoś może zapytać, czy historia zatoczy koło? Raz już zatoczyła w 2003 roku, kiedy to spełnił się podobny scenariusz. W sporcie piękne jest to, że po każdej porażce, trudnych momentach, kryzysie – dostajesz szansę na rewanż. Być może w przyszłości dojdzie do takiego rewanżu pomiędzy Toruniem, a Włókniarzem, a górą będzie … . Na to pytanie niech odpowiedzą sobie sami kibice.
Autor: Krystian Natoński, Zdjęcia: Ireneusz Romanek