Debiut Lindbaecka, Nicki dominator, czyli ligowa inauguracja sezonu 2007

Wszyscy powoli zaczynamy odliczać dni do pierwszego meczu ligowego w sezonie 2017. W oczekiwaniu na ten moment cofnijmy się o 10 lat i przypomnijmy sobie jak wyglądała żużlowa inauguracja rozgrywek Ekstraligi w Częstochowie w 2007 roku, kiedy to pod Jasną Górę zawitał zespół Marmy Polskie Folie Rzeszów.

Sezon zaczął się tradycyjnie w Lany Poniedziałek. Jako że mieliśmy do czynienia z otwarciem żużlowych zmagań, to nie mogło obyć się bez orkiestry i wielkiej pompy.

To był 9 kwietnia, a na niebie wisiały ciemne chmury, które jednak nie przeszkodziły sporej rzeszy kibicom w obejrzeniu ligowej inauguracji. Przed pierwszym biegiem można było zastanawiać się dla kogo ta kiepska aura będzie złym prognostykiem. Częstochowianie przystępowali do rozgrywek jako aktualni wicemistrzowie Polski, którzy sezon wcześniej ustąpili jedynie Atlasowi Wrocław. W trakcie zimowej przerwy doszło jednak do jednej znaczącej zmiany w składzie Biało-Zielonych, bowiem po wielu latach jazdy pod Jasną Górą, klub z ul. Olsztyńskiej opuścił Ryan Sullivan – wieloletni lider i ostoja Włókniarza. W jego miejsce zjawił się młody, perspektywiczny, ale będący sporą niewiadomą Antonio Lindbaeck. Szwed miał już za sobą udane turnieje w cyklu Grand Prix, ale wszyscy zastanawiali się jak czarnoskóry żużlowiec odnajdzie się w Ekstralidze. Reszta personaliów nie została zmieniona. W kadrze nadal znajdowali się m.in. Sebastian Ułamek, Lee Richardson oraz indywidualny wicemistrz świata – Greg Hancock. Częstochowskie Lwy przystępowały do ligowych zmagań w pełni wiary, licząc że sprawdzony szkielet drużyny plus Antonio Lindbaeck w roli następcy Sullivana poprowadzi Włókniarza do kontynuacji medalowej passy, która trwała od 2003 roku.

Pierwszy mecz częstochowianie mieli odjechać na własnym torze. Zawitała do nich Marma Polskie Folie Rzeszów z Nickim Pedersenem oraz Rafałem Dobruckim w składzie. Faworytami byli gospodarze, którzy oprócz atutu własnego toru, posiadali o wiele bardziej wyrównaną ekipę, chociaż rywali nie można było lekceważyć. Włókniarz trzymał jednak rękę na pulsie, ale były obawy, że na przeszkodzie stanie deszcz, który zaczął padać po czwartym biegu, a po dziewiątej gonitwie rozważano nawet odwołanie zawodów. Ostatecznie pogoda okazała się łaskawa i spotkanie zostało dokończone.

Kibice na stadionie oglądali „One Man Show” w postaci Nickiego Pedersena, który był nie do złapania przez częstochowskich żużlowców. Nawet świetnie dopasowany do naszego toru Greg Hancock nie był w stanie tego dnia pokonać mistrza świata z 2003 roku. Najbliżej dokonania tej sztuki był w ósmym biegu, kiedy to przez trzy i pół okrążenia znajdował się przed Duńczykiem, ale wówczas 37-letni Amerykanin na finiszu popełnił błąd, co wykorzystał Pedersen. Zawodnik z kraju Hamleta nie miał praktycznie żadnego wsparcia ze strony pozostałych kolegów z drużyny. Rafał Dobrucki w trzech gonitwach wywalczył zaledwie trzy oczka, a nie wiele lepiej spisał się Maciej Kuciapa, który w swoim dorobku zanotował sześć punktów, ale w sześciu startach. Wracając do Nickiego, to na torze pojawiał się sześciokrotnie, zdobywając … 21 punktów! Kto słabo kojarzy tamte czasy, to musi pamiętać, że wówczas obowiązywała zasada tzw. złotej rezerwy taktycznej, czyli po prostu „joker”, a więc zawodnikowi mnożono punkty razy dwa. Rzeszowianie w całym pojedynku uciułali 35 punktów, z czego sam Pedersen zanotował tzw. „oczko”.

Włókniarz miał w tym meczu kolektyw, bowiem Greg Hancock zapisał na swoim koncie 13 punktów, dwukrotnie uznając wyższość Pedersena, Sebastian Ułamek wywalczył 11 punktów plus bonus, a swoje zrobiła reszta w postaci Sławomira Drabika (8 pkt.), Lee Richardsona (8+3), Mateusza Szczepaniaka (5+1), Edwarda Kennetta (7+2). Debiut Antonio Lindbaecka okazał się przyzwoity. Szwed kazał częstochowskim kibicom trochę dłużej poczekać na swój debiut, ponieważ w swoim pierwszym stracie wjechał w taśmę. W trzech kolejnych biegach trzykrotnie przyjeżdżał na drugim miejscu, ale dwukrotnie za kolegą z drużyny, wywalczając 6 oczek plus dwa bonusy. Wielu wierzyło, że Lindbaeck sprawi, że częstochowianie szybko zapomną o Ryanie Sullivanie, ale następne pojedynki nie były już tak owocne w jego wykonaniu.

Mecz 1. kolejki pomiędzy Włókniarzem, a Marmą Polskie Folie Rzeszów zakończył się rezultatem 58:35, a to oznaczało, że Biało-Zieloni objęli jako pierwsi w sezonie fotel lidera. Jak się później okazało było to miłe złego początki, gdyż Lwy zakończyły zmagania na piątym miejscu, przerywając medalową passę, która trwała cztery lata. W trakcie rozgrywek poważnych kontuzji nabawili się Sebastian Ułamek oraz Greg Hancock (pamiętny wypadek z Krzysztofem Kasprzakiem). Ten pierwszy natomiast był w kapitalnej formie, przez co był kandydatem numer jeden do dzikiej karty na Grand Prix we Wrocławiu oraz do jazdy w kadrze na Drużynowy Puchar Świata. Niestety już w drugiej kolejce w Bydgoszczy doznał kontuzji, która wybiła go z rytmu na cały sezon. To oraz chimeryczny Lindbaeck spowodowało, że awaryjnie ściągnięty został Lukas Dryml, ale to nie wystarczyło w walce o medale.

Z kolei rzeszowianie rozpędzali się z kolejki na kolejkę i ostatecznie dostali się do strefy medalowej, zajmując czwartą lokatę. Był to sezon Nickiego Pedersena, który został Indywidualnym Mistrzem Świata, a sezon później trafił do … Włókniarza, ale to już temat na zupełnie inną historię.

Autor: Krystian Natoński

Zdjęcia: Ireneusz Romanek